Kiedy spotkacie na parkingu Renault Magnum, z którego wysiada kierowca, a wraz z nim rozprostowuje kości owczarek niemiecki, to bardzo prawdopodobne, że natknęliście się na Zbigniewa Tomzę, który często jeździ ze swoim pupilem nawet w najdłuższe trasy. Wszędzie nietypowy pasażer ciągnika budzi zainteresowanie, a zdarza się, że… ratuje szofera z opresji.
Jak to się stało, że Pan Zbigniew, pracujący w rodzinnej firmie transportowej Tommar z Turowa koło Olsztyna (woj. śląskie), zaczął jeździć w podwójnej, osobowo-psiej obsadzie?
Rozmawiamy z Panem Zbyszkiem, kiedy akurat jest w trasie. Tym razem Pies został w domu.
– Utyka na przednią łapę, źle się czuje, więc został – wyjaśnia Pan Zbigniew. – Dałem mu dwa tygodnie wolnego. Tutaj musi być sprawny, wiadomo, do wysokiej kabiny trzeba wskoczyć, wyskoczyć z niej. Jak dobrze się czuje to często towarzyszy mi w podróży.
Zbigniew Tomza i jego „zmiennik”
Znaleziony na mrozie
– To chyba było przeznaczenie – wspomina Zbigniew Tomza. – Jakieś dwa i pół roku temu, w styczniu, mieliśmy jechać całą rodziną na narty, ale podczas załadunku złomu w Monachium spadłem z naczepy, potłukłem się i musiałem zostać w domu. W tym czasie u znajomych w pobliżu urządzali urodziny, więc pokuśtykałem na imprezę. Wracałem do domu w nocy i natknąłem się na szczeniaka. Był mróz, pomyślałem, że maluch zamarznie i wziąłem go do domu. Opowiedziałem znajomym na wsi o znajdzie, ale nikt się nie zgłosił po niego, więc został u mnie.
Akurat na tej imprezie ktoś opowiadał kawał o czarnym bacy, a szczeniak też czarny i tak przez skojarzenie nadałem mu imię Baca. Siostra boi się psów, moja partnerka i ojciec też, niechętnie patrzyli na rosnącego owczarka i wtedy wpadłem na pomysł, żeby zabierać go ze sobą do samochodu. Z czasem Bacę polubili też inni domownicy, bo to wyjątkowy psiak, bardzo da się lubić.
Po jakimś czasie Baca wyruszył ze mną w pierwszą trasę. Jego wielkim plusem okazało się sygnalizowanie, że chce na trawkę, nigdy nie nabrudził w aucie. Natomiast minusem - strach przed samotnością. W aucie podczas jazdy zasypiał zawsze przy nodze, z pyszczkiem lub łapką na stopie, a gdy wychodziłem z auta strasznie piszczał. Najpierw wybierałem się z nim na krótsze trasy, krajowe, a potem zaczęliśmy razem jeździć także za granicę. Musiałem wyrobić mu paszport, ma wszczepiony chip na karku, szczepienia… W niektórych krajach wymagają, żeby pies był odrobaczony. Dla przykładu w Anglii, Holandii czy Belgii trzeba mieć zaświadczenie o odrobaczeniu, które jest ważne tylko przez tydzień. Poza tym wszędzie pies podczas jazdy powinien być przypięty w szelkach do pasów bezpieczeństwa. To jest uciążliwe dla niego, musze mu dać trochę luzu, na szczęście mundurowi są wyrozumiali.
Baca woli fotel kierowcy niż wygodne posłanie na dolnym łóżku
Baca codziennie dzień zaczyna od toalety, mycia/wycierania łapek oraz śniadania: przez pierwsze dwa miesiące naszej przygody był na suchej karmie, do tego bywało jajeczko i wkruszone witaminy ogólne i te na stawy. Teraz to jest przede wszystkim mięso, kości i podroby, tzw. dieta BARF, z tego też powodu 80 procent lodówki w aucie zajmują jego gotowe porcje popakowane w woreczki. Moje produkty niestety nie zawsze się mieszczą, dlatego często muszę robić zakupy na bieżąco. Po śniadaniu ja za kierownicę a baca do spania... Na pauzach po bieganiu zawsze do spania wybiera mój fotel, gdy ja idę na górne łóżko. Serce mocniej bije, gdy okazuje się że Baca woli fotel kierowcy, w którym czuje mnie, i jest bliżej mojego łóżka, niż wygodne posłanie na dolnym łóżku.
Polubił jazdę ze mną. Kiedyś, po pracowitej sobocie, wyszedłem ze znajomymi na miasto, a Baca po raz pierwszy został sam w domu na tak długi czas. Gdy wróciliśmy i otworzyliśmy drzwi, pies wskoczył do auta biadoląc jak niezadowolone dziecko, skacząc na mnie i na fotel kierowcy, piszczał, lizał, gryzł….
Kiedy spotkacie Magnum, z którego wysiada kierowca, a wraz z nim owczarek niemiecki, to bardzo prawdopodobne, że natknęliście się na Zbigniewa Tomzę, który jeździ ze swoim pupilem nawet w najdłuższe trasy
Wszędzie budzi zainteresowanie
Na parkingach i w firmach, wszędzie pies wzbudza spore zainteresowanie. Ochrona na tartaku pod Opolem robiła licytację, kto więcej da za Bacę… Na ich nieszczęście okazało się, że nie ma na świecie tylu pieniędzy, bym mógł go sprzedać.
– Niemcy są nim zauroczeni – kontynuuje nasz rozmówca. – Jeden Niemiec w biurze, który bawił się z Bacą, był na tyle zauroczony że pomylił się z dokumentami i załadowałem nie ten towar co trzeba, o czym dowiedziałem się 300 km od firmy.
Wyjeżdżaliśmy kiedyś z Rumunii i podczas przekraczania granicy Rumuńsko-Węgierskiej na terminalu musiałem przypiąć Bacę do pasów, żeby celnicy się nie doczepili, jednak młody Madziar powiedział, żeby odpiąć psa bo chciałby go zobaczyć. Baca czując wolność wypalił na schodek z prędkością światła. Młody Madziar myślał, że się na niego rzuci, więc bez namysłu ewakuował się do budki. Mój śmiech zgasił drugi celnik, który wybiegł z drugiej strażnicy trzymając broń, bo nie wiedział co się dzieje, dlaczego celnik ucieka do budki. Gdy zobaczył, że obaj się śmiejemy i pysk Bacy zza drzwi, sam zaczął się śmiać. No i standardowo Baca został wyczochrany.
Podczas niedzielnego postoju na węgierskim parkingu, zmordowani upałami, poszliśmy do sklepu po wodę z lodówki. Euro nie przyjmują, płatność w forintach lub kartą... Karta od kilku miesięcy była nadpęknięta. Gdy ekspedientka wsadzała ją dość brutalnie do terminalu usłyszałem delikatny trzask, a w dłoni zirytowanej ekspedientki pozostało pół mojej karty. Nie wiem, kto był bardziej zdenerwowany. Ja, że nie będę miał jak opłacić autostrad i za co zatankować, czy babeczka, która ma uszkodzony terminal płatniczy... Całe szczęście, że autostrady na Węgrzech miałem już wykupione. Została tylko kwestia opłat na Słowacji w Czechach i paliwa. W poniedziałek z rana zaćmiony nerwami zadzwoniłem do banku, żeby wyrobili mi nową kartę, a oni z automatu zastrzegli starą i dopiero wtedy dotarło do mnie, że straciłem ostatnią deskę ratunku... Bo przecież mogłem płacić zbliżeniowo telefonem. Razem z siostrą wydedukowaliśmy, że wyśle mi pieniądze przez Western Union.
Poszliśmy na pocztę odebrać pieniądze. Gdy wchodziłem na pocztę zaczepił mnie starszy Madziar, niestety z tej rozmowy nie zrozumiałem nic, jedynie w języku migowym, żeby nie zapinać psa do barierki, że on się nim zajmie, a że dobrze z oczu mu patrzyło zgodziłem się. Wypełniałem druczki na poczcie a koło Bacy co chwila ktoś przystawał na głaskanie i zdjęcie. Po 10 minutach rozległo się ujadanie małego piesa, a pan Madziar o mało nie przypłacił tego zdartymi kolanami... ale udało mu się odciągnąć Bacę za róg poczty, gdzie czekali, aż 4-kilogramowy agresor odejdzie. Ciężko było wypełnić druki po węgiersku, ale dałem radę. Odebrałem pieniądze, następnie uiściłem opłatę za pilnowanie psa w wysokości zimnego piwa. Na odchodne inny Madziar położył rękę na naklejce PL i poklepał się po sercu. Pierwszy raz za granicą poczułem się jak w domu.
– Tak dla żartu nauczyłem go „przyklejać magnes”; robi w ten sposób furorę wśród oglądających – mówi Pan Zbyszek
Nie zawsze jest miło
– Jako szczeniak sporo mi nabroił – nie ukrywa Pan Zbigniew. – Wiele rzeczy, które były w jego zasięgu zostało wyciągniętych i pogryzionych, na przykład stalowe plomby załadunkowe albo dowód rejestracyjny od naczepy. Właśnie po tym Baca zetknął się z pierwszą kontrolą policyjną. To było w Republice Czeskiej. Na szczęście czescy policjanci tylko rzucili okiem na paszport Bacy, uśmiechnęli się i pogłaskali mojego dzika.
Kiedyś, pod moją nieobecność, musiał chyba coś zażyć, bo nosiło go po całej kabinie... chwila nieuwagi i Baca ostro posegregował śmieci na te co da się zjeść i na te, które da się potargać. Trochę na niego nakrzyczałem, jednak ten wzrok „ja nie chciałem, to te śmieci mnie zaczepiały" nie pozwolił mi się długo gniewać.
Innym razem pojechaliśmy po koks... O ironio, staliśmy dziewięć i pół godziny 10 km od domu w oczekiwaniu na załadunek. Baca bardzo znudzony stwierdził, iż pasy bezpieczeństwa dla pasażera są jak najbardziej zbędnym balastem i należy je niezwłocznie wymontować, albo chociaż zniszczyć. Na drugi dzień, po przejechaniu ponad 700 km, usłyszeliśmy, że niestety musimy czekać do rana, gdyż obecni na firmie ludzie nie wiedzą, gdzie rozładować towar, a szefa już nie ma... Trudno, pojechaliśmy szukać parkingu. Rano na rozładunku Baca pilnie strzegł kolejki, by nikt nam się nie wrył przed nos.
Koks wysypany, dokumenty podbite, możemy jechać, tylko dokąd? Baca nie chciał mi oddać kolejnego zlecenia… Na szczęście ta ważniejsza połowa zlecenia została w moich rękach.
W ciągu dwóch miesięcy zniszczył mi cztery ładowarki. Mówię do niego: – Wiem, że ładowanie bezprzewodowe (indukcyjne) jest w modzie... ale to nie działa tak, że odgryziesz końcówkę i już jest ładowanie bezprzewodowe… A on do mnie:
– Dobra Zbyniu, już daj spokój. Polizałem Cię po ręce na przeprosiny? Daj spokój... Zresztą kabel od ładowarki kosztuje 19 zł a za linkę holowniczą, którą musiałeś kupić, bo zapomniałeś smyczy, zapłaciłeś 49 zł!
– No dobra Baca... Zgoda, chodź na spacer.
Za każdym razem, gdy Baca wraca ze spaceru, wydmuchuję mu sierść sprężonym powietrzem. Ggdy bym malutki, końcówkę pistoletu włożył do pyszczka a łapą niechcący otworzył zawór. Takim sposobem nauczył się szczekać i niestety do tej pory na powietrze reaguje dość impulsywnie.
Okazało się, że mata chłodząca chłodzi tylko przez godzinę…
Na „nielegalu”
– Na załadunku pod Leverkusen, na bramie wjazdowej zostałem poinformowany, iż nie mogę wjechać z psem, pomimo braku takiej informacji na tablicy (na której była informacja o ubiorze, zakazie palenia, ograniczeniu prędkości, zakazie wjazdu z dziećmi itp) i zapięciu psa w szelki i pasy bezpieczeństwa – wspomina Pan Zbyszek. – Strażnik stwierdził, że takie mają zasady i pomimo moich próśb się nie ugiął. Niestety, musiałem Bacę przywiązać do latarni na trawniku przy bramie. Gdy poszedłem po miski z wodą i jedzeniem by mu je zostawić, Baca zaczął skomleć i panicznie piszczeć, co jak zauważyłem bardzo rozśmieszyło strażnika… Taki widocznie trudny typ. Starałem się jak najszybciej wszystko ogarnąć, gdyż pisk mojego psa słychać było prawie w całym zakładzie. Po 10 minutach pisk ustał, co wydawało mi się podejrzane. Zdenerwowany starałem się jak najszybciej wyjechać, niestety zajęło mi to mimo wszystko pół godziny i już nie patrząc na zakładowe ograniczenia prędkości pędziłem na bramę, z myślą, że pies się zerwał i dlatego go nie słychać... Ale nie!! Widzę mojego dzika jak macha ogonem i bawi się z miłą i uśmiechniętą (jak się później okazało) pracującą tam Polką. Baca gdy mnie zobaczył o mało nie wyrwał latarni. Dowiedziałem się że ta pani miała akurat przerwę śniadaniową, na której czas spędziła z psem, bo było jej go szkoda jak tak piszczał. Nie zdążyłem porozmawiać, ani nawet spytać o imię, gdyż strażnik z miną pijanego zombie już krzyczał, że mam odjeżdżać, bo tarasuję wyjazd, choć byłem jedyną ciężarówką w zakładzie.
Innym razem, w Niemczech Baca wjechał na „nielegalu” do jednego zakładu, przypięty szelkami do pasów, by nie wyglądał przez szybę. Mógł leżeć na ziemi i łóżku, ale pasy nie pozwalały wejść mu na siedzenie. Brama wjazdowa, waga, dojazd na załadunek, wszystko gładko szło. Na miejscu załadunku, wyszedłem z auta i stałem za naczepą w wyznaczonym miejscu - kierowca na niektórych firmach musi opuścić kabinę i oczekiwać na zakończenie załadunku/rozładunku w wyznaczonym miejscu. Aż tu nagle... huk, naczepą zatrzęsło i podniósł się kurz! Okazało się, że stalowy, dwutonowy odlew, wypadł operatorowi z chwytaka i uszkodził naczepę. No i się zaczęło... Pięć osób z zarządu przyszło by wyjaśnić sprawę, spisać protokół i porobić zdjęcia. Baca słysząc obcych zaszczekał, jedna osoba spojrzała na kabinę. Ja na to: - Spokojnie, to CB radio. Pierwsze co mi przyszło do głowy, po czym wszedłem do auta i włączyłem głośniej radio. Zadziałało na „pieseła” bo już nie szczekał. W zakładzie staliśmy trzy godziny, później kilka godzin poza zakładem czekaliśmy na niemieckiego rzeczoznawcę... No trudno, tak się nam nie układało od poniedziałku, że zamiast w piątek rano, byliśmy w domu w sobotę późnym popołudniem.
Niestety, na jednym załadunku Baca się nie popisał. Duża strefa przemysłowa między Halle a Lipzig. Przechodzę test BHP, na początku film instruktażowy, a potem kilka pytań na temat owego filmu. Był zakaz wnoszenia broni, spożywania alkoholu, zażywania narkotyków, palenia... Ale o zakazie wjazdu z Bacą ani słowa… Jednak już z doświadczenia wiem (pierwszy raz się o tym przekonałem w Petfurdo na Węgrzech), że do żadnych zakładów chemicznych nie można wwozić zwierząt. Tak więc na wadze standardowo „Baca na dół, zostań i spokój", wszystko przeszło pomyślnie, brama wjazdowa na zakład również, załadunek książkowo... no i pora wyjeżdżać z firmy. Otwierają się szlabany, patrzę, Baca śpi, ale strażnik się pyta: wyjazd na pusto czy na wagę... No i mój strażnik magnumki się obudził, skoczył mi na nogi, zaszczekał raz, jednak takim głosem, że druga strażniczka zapiszczała, by za chwilę zrobić maślane oczy „jejku, jaki piękny". No cóż, piękny nie piękny, na wadze usłyszałem, że w zakładach chemicznych jest zakaz wprowadzania zwierząt. Na teśie tego nie było, a ja jestem obcokrajowcem i tylko z tego względu nie dostanę zakazu wjazdu, jednak jeśli sytuacja się powtórzy, to rok zakazu.
Ja tu pilnuję…
Gorące postoje
Latem problemem podczas postojów okazała się temperatura. Wiadomo, podczas jazdy otwarte szyby lub klimatyzacja, niestety na postoju po mimo otwarcia szyb, drzwi, dachu, z kabiny robi się szklarnia.
– Baca wtedy dużo pije – mówi Pan Zbigniew. – Latem, mimo że wieczorem temperatura już spada, często w kabinie nadal utrzymuje się około 45 st. C, gdyż nagrzewa się ona od silnika, który jest wprost pod nią. Niejeden kierowca zmarł na zawał, czy dostał udaru z tego powodu...
Jednak najgorzej jest w wakacje, gdy zakaz wakacyjny nie pozwala nam wrócić do domu tylko każe stać na asfaltowym parkingu rozgrzanym do 60 stopni.
Kupiłem Bacy matę chłodzącą. Okazało się, że mata chłodzi około godziny, następnie potrzebuje około 40 minut do ponownego schłodzenia. Dobre i to, jednak pisanie, że mata chłodzi nawet do 6 godzin jest mocno naciągane.
Na jednym z parkingów Baca trochę nawywijał. Z racji upałów co noc spaliśmy przy maksymalnie otwartych szybach i zasłoniętych roletach. Około 6 rano, obudziłem się i słyszę, że ktoś podnosi roletę, kątem oka patrzę, a to Baca coś obserwuje, lekko zawarczał, a raczej zamruczał i hop przez okno. Chciałem go jeszcze złapać, ale nie udało się. Wstaję szybko z łóżka i już słyszę krzyk kobiety: Proszę go wziąć, proszę go wziąć! Pierwsza myśl: matko jedyna, coś mu odwaliło i rzucił się na kobietę?! Wypadam w majtkach na parking, a tam....️ pani z owczarkiem szwajcarskim, piękny biały jak z obrazka, a Baca obok. Stoją i się wąchają, ogony merdają niczym elektrownie wiatrowe.
Było mi głupio i wstyd. Przeprosiłem panią kilka razy, a jako właścicielka owczarka miała w sobie dużo wyrozumiałości. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że bez problemu wyskoczył z wysokości prawie 2,5 metra.
Jak na zmiennika przystało…
Pies łagodzi obyczaje
– Gdzieś na rozładunku popełniłem „mały" błąd, który pani na wadze mi wybaczyła, bo jak sama powiedziała „kocha owczarki, sama mam 7-letnią suczkę, a że pana piesek taki ładny to przymknę tym razem oko” – wspomina nasz rozmówca. – Jedziemy z wagi na rozładunek, tam kierownik mówi: – Najpierw rozładuje się tamto auto i wtedy ty... O ku… , ale owczar! Jeździ z tobą? Czekaj... I mówi do tamtego kierowcy: - Odjedź stąd, on się będzie pierwszy sypał.
Ustawiony do wysypu otwieram drzwi w naczepie, i nagle słyszę: – Kierowca a co on tak się wstydzi telefonu, ładnie stał a jak zaczęliśmy robić zdjęcia to się schował?
A no, pies niezwykły, gdy oślepia go światło fleszy jedno gwizdnięcie i Baca już stoi w oknie.
Na stacji paliw OMV w okolicy Plzeň w Czechach, wchodząc do kasy, żeby opłacić autostradę, przywiązałem Bacę przy wejściu, jednak na zbyt długiej smyczy i gamoń wszedł przez automatyczne drzwi, i zaczął piszczeć. Z zaplecza wyszła kierowniczka stacji, ze wzrokiem bazyliszka:
- To twój pies?!
- Tak
- Ty wole… (to takie czeskie powiedzonko, które ma różne znaczenie, w zależności od sytuacji; w tej sytuacji było to coś w stylu „ty dupo wołowa).
Ja na to, że już idę do niego, a ona:
- Ale on chce do Ciebie! Gryzie?
- Nie, jedynie dla zabawy.
Na co kierowniczka bez wahania odwiązała brudnego niczym świnka wietnamka Bacę i weszła z nim do środka stacji wprost na świeżo umytą podłogę (stacja ze sklepem i restauracją). Okazało się że to miłośniczka psów. Spytała, czy może mu dać jakiś przysmak? Jasne, czemu nie. Baca zareagował na czeskie „Sedět" czy „Tlapka", za co dostał kawał czeskiej sekany (coś jak nasza pieczeń rzymska). Staliśmy na środku sklepu, a naokoło zebrało się kilkanaście osób, które się nam przyglądały. Co odważniejsi podchodzili pogłaskać pieska.
Podczas kontroli na czesko-niemieckim przejściu granicznym niemiecki inspektor po sprawdzeniu dokumentów, z bananem na ustach zakrzyknął „oj, oj, 30 euro!". No cóż, moja wina, przewinienie bezsprzeczne, trzeba płacić. Biorę portfel, chcę wyjść z auta, na co budzi się „bacymił” i już stoi gotowy do wyjścia. Oczy inspektora nagle zrobiły się wielkości opony z naczepy. „Gryzie?”. Nie. „Można pogłaskać?”. Tak. I zaczęło się „ciućkanie". Po 10 minutach czułości pan inspektor spojrzał na mnie, pogroził palcem i... oddając dokumenty życzył szczęśliwej dalszej jazdy.
Kolejne 35 euro Baca zarobił, kiedy jego czar osobisty wynegocjował mniejszy mandat. Wprawdzie o mały włos zjadł inspektora, jak ten podszedł pod drzwi ciężarówki, jednak gdy wyskoczył z auta, to zakumplował się, jak się później okazało, z właścicielem suczki. Pierwsza wersja 50 € za nadprogramowe lampki z przodu pojazdu barwy pomarańczowej oraz z tyłu barwy czerwonej + przednie orurowanie. Jednak gdy baca położył się przed BAG-owcem na plecach, ten z uśmiechem powiedział, że w sumie to nie taki duży problem i w busie na terminalu płatniczym wbił 15 €. Innym razem „zarobił" 60 euro. Jechaliśmy przez Niemcy w stronę domu, gdy z jednego z parkingów stali nasi „przyjaciele" BAG. Jedno z ich aut ruszyło za nami. ️Już czułem polskie powietrze, ale sympatyczni panowie po 20 km wyprzedzili nas i ściągnęli na terminal graniczny.
Dokumenty do kontroli. Uśmiech funkcjonariusza mówił mi, żeby szykować kartę płatniczą... Nie myliłem się – 30 € za wagę, 60 € za lampki i przednie orurowanie. Gdy Baca usłyszał tę kwotę, zaskamlał. Chyba wiedział, że przez to będzie trzeba zacisnąć pasa. BAG-owiec stanął na palcach, jakby chciał zajrzeć do kabiny i pyta co to było? Mówię, że mój kolega. Proszę go pokazać. Baca wskoczył mi na kolana, a BAG-owiec od razu, czy można pogłaskać? Jak się nazywa? Ile ma lat? On jeździ z panem zawsze? Bałem się, że porwie mi tego psa. Popatrzył jeszcze raz na auto i stwierdził, że w sumie te lampki i rury to żaden problem, ale 30 € za wagę musi wypisać. Dzięki temu Baca na kolację dostał świeżą cielęcinkę, a pan ruskie pierogi.
Baca doczekał się nawet swojej podświetlanej tabliczki
Wierny obrońca
– Raz przytrafiła mi się kolizja, a właściwie kolizja to za duże słowo, myślę, że słowo dotknięcie lepiej odzwierciedla to co się wydarzyło – ujawnia Zbigniew Tomza. – Jechałem około 60 km/h, gdy z lewej uliczki zaczęło wyjeżdżać niebieskie Audi. Gdy zobaczyłem że mogę nie wyhamować, zatrąbiłem, żeby kierowca przyspieszył, skoro już zdecydował się wymusić... Niestety, kierowca osobówki stwierdził, że żaden brudas z ciężarówki nie będzie na niego trąbił, w końcu to jego miejscowość, on tu rządzi na drodze i zamiast przyspieszyć zahamował do zera. Auta, które jechały za mną, przed kolizją uratował fakt, że nie były załadowane i trzymały odstęp, inaczej byśmy mieli karambol, a w najgorszym wypadku sprasowaną osobówkę pomiędzy ciężarówkami. Brakło mi dosłownie kilku milimetrów, żeby nie doszło do kolizji, na naszych autach w sumie nie było żadnego śladu. Można było się rozjechać każdy w swoją stronę, jednak kierowca wyskoczył z osobówki i… Tu się zaczyna ta chwila, przez którą baca dostał poza kolejnością stek jagnięcy i ulubionego łososia. Tak więc człowiek wyskoczył z osobówki i z wielkim niczym moja naczepa ryjem (no nie mogę tu użyć innego słowa) podbiegł do mojego auta, gdy ja zaczynałem wychodzić, na co baca wyskoczył zaraz obok moich nóg z kłami, nastroszonym futrem i szczekaniem donośnym niczym dzwon Zygmunta. Koleś od razu zrobił trzy kroki w tył, a ja mogłem bezpiecznie zejść po schodach. To wspaniałe, gdy chodzisz z psem na smyczy, świadom, że nikomu nic nie zrobi, do momentu, gdy ktoś nie zagrozi twojemu bezpieczeństwu. Policja nie ustaliła winnego, gdyż kierowca kłamał w zeznaniach, co uniemożliwiło wydanie jednoznacznego wyroku, sprawa trafi do sądu.
Moja ukochana mordka wstawiła się też za mną przeciwko dwóm kierowcom, którzy chcieli w sposób siłowy pokazać mi, iż nie podoba im się mój styl jazdy... Po załadunku w Niemczech wracaliśmy w stronę kraju. Jedziemy A14, na autostradę wjeżdża ciężarówka dość znanej firmy. Zjeżdżam na lewy pas, żeby „kolega" mógł bez problemu włączyć się do ruchu. Okazało się, że „kolega" był na pusto więc szybko osiągnął prędkość maksymalną, zrównaliśmy się kabinami i zaczął się „ulubiony” przez niejedną osobę, wyścig żółwi... Tak sobie pomyślałem „kurde, jestem uprzejmy, zjeżdżam na lewy pas, wpuszczam kogoś na autostradę, a w zamian gościu zachowuje się jak ostatni cham...". Gdy tylko zobaczyłem, że naczepa minęła kabinę owego „sioferaka" w odległości większej niż około 15 m wskoczyłem na prawy pas, by puścić sznur aut, które się za mną uzbierały... Na CB-radio poleciał w moją stronę piękny łańcuszek, ze stwierdzeniem, że mam zjechać na parking, to ów posiadacz prawa jazdy C+E nauczy mnie manier na drodze. Zjechałem na parking po 20 km na toaletę, a ten miły jegomość zjechał za mną. Wychodzę z auta, baca zostaje w środku mając uchyloną szybę. Obok mnie parkuje Volvo, a w kabinie dwie osoby... Wyskakuje dwóch panów, sypiąc urwami i ujami, zaciskając pięści. „Tacy cwaniacy jesteście? Pies idzie na jednego a ja na drugiego", w te słowa Baca dostał piany, goście widząc tego niedźwiedzia zwątpili, a ja złapałem za klamkę lekko uchylając drzwi. Kochająca ludzi ciapa, o mało nie wyrwała tych drzwi z auta, wystawiła swoje piękne białe kły i wzrokiem bezdusznego rekina, dała do zrozumienia że to nie są żarty... Panowie widząc rozjuszonego dzika, który zachowywał się jak locha broniąca młodych, szybko wrócili do kabiny, by przez CB-radio dalej mnie wyzywać. Jak się później okazało ten człowiek był raczej niezrównoważony psychicznie, gdyż po drodze słyszałem jeszcze jak wyzywał dwie inne osoby, oczywiście grożąc, że na najbliższym parkingu dostaną po zębach...
– Pies dopinguje człowieka do ruchu. Potrzebuje dłuższych spacerów, więc i ja dużo chodzę – dodaje nasz rozmówca. – Kiedyś na Węgrzech staliśmy prawie 7 km od Balatonu, więc wybraliśmy się na przechadzkę nad jezioro. Sam człowiek by tyle nie chodził. Z psem nie ma lenistwa, to zdrowo. No i jest raźniej, gdy jedzie się z takim obrońcą.
Tworzą zgraną parę. Dla takiego przyjaciela Pan Zbyszek jest gotów – jak to się mówi – od ust sobie odjąć. Kiedy pies zachorował i potrzebował dobrego wyżywienia, zdarzało się, że kierowca swój obiad zastąpił jogurtem i oddawał swoją rację wołowiny „dzikowi” (jak go nieraz nazywa) w potrzebie.
Baca przejechał w Magnum już tysiące kilometrów, zwiedził wiele krajów, firm, parkingów i wywołał uśmiech na niejednej twarzy. Ostatnio jeździ mniej, bo, jak mówi Pan Zbyszek, sam tak zadecydował.
– Gdy otwieram drzwi i nie chce wejść do kabiny, zostaje w domu, pod opieką siostry – kończy Pan Zbyszek.
Fot. Zbigniew Tomza