Fot. Konrad Czaykowski
Cześć. Nazywam się Roksana Zabłotowicz, mam 23 lata i jeżdzę ciężarówką. Pomysł zrodził się już dawno temu, ale decyzję podjęłam w momencie, kiedy przestało się układać w mojej ówczesnej pracy, gdzie byłam monterką stolarki PCV.
Pierwszym problemem były pieniądze, już wtedy utrzymywałam się sama, w domu rodzinnym nie mieszkałam od jakiegoś roku. Trzeba było rachunki opłacić, kupić jedzenie, opłacić samochód, a jak wiadomo, w Polsce życie staje się coraz droższe. Na szczęście kredyt w banku pomógł mi spełnić moje marzenie (i marzenie mojego brata, razem ze mną poszedł na kurs) i zapisałam się na kurs na prawo jazdy ciężarowe. Całe kurs i egzaminy wyniosły mnie około 10 tys. zł, dodatkowo zrobiłam uprawnienia ADR pełne plus tzw. nalewaki. W skrócie: mogę jeździć z ładunkami niebezpiecznymi i obslugiwać cysterny itp. Udało się wszystko zdać za pierwszym razem, choć muszę przyznać, że było trudno.
„Kobiety to my nie chcemy”
Gdy już otrzymałam komplet dokumentów, zwolniłam się z pracy, pamiętam to był poniedziałek a już w piątek podpisywałam umowę z nowym pracodawcą, u którego miałam jezdzić na początku solówką. Brzmi to tak prosto, ale to tylko pozory. Nie przesadzę mówiąc, że przez te cztery dni wykonałam z 200 telefonów z zapytaniem o pracę. Prawie wszędzie słyszałam: „kobiety to my nie chcemy", „to jest porządna firma, kobiet nie będziemy zatrudniać na stanowisko kierowcy", „niech się Pani zastanowi, to nie praca dla kobiety" itd. itp. W końcu udało się znaleźć firmę No i tak zaczęłam pracę za kierownicą.
Roksana Zabłotowicz: - Chociaż mam o wiele więcej obowiązków, od kiedy ze mną jeździ, nie żałuję
Fot. Konrad Czaykowski
Wszędzie „schody”
Przez pierwsze dwa miesiące jeździłam po Polsce, i często spotykałam się z przykrymi sytuacjami. Opowiem tylko o kilku z nich, bo tego jest naprawdę sporo, ale są do siebie bardzo podobne. Pamietam jak pojechałam za Lublin, na załadunek pustych opakowań na kremy. Podjeżdżam, rejestruję się u panów ochroniarzy, którym już coś nie pasowało, że kobieta przyjechała. No cóż, jadę na parking, idę do biura, i co? Nie mogę się zaawizować, bo panie w biurze uważają, że nie jestem kierowcą, tylko się za niego podaję. Dopiero po kilku telefonach do spedycji udało się zaawizować. Zostałam tylko wyśmiana... że zniszczyłam sobie życie. Bardzo często inni kierowcy, czy też pracownicy magazynów wysyłają mnie do przysłowiowej kuchni. Na początku dosłownie codziennie słyszałam typowo seksistowskie teksty i niemoralne propozycje „zabawienia sie w kabinie". Oczywiście teraz też to się zdarza, co najmniej raz w tygodniu, ale teraz w żaden sposób mnie to nie rusza. Ale wtedy wiadomo, strasznie się tym przejmowałam.
Gdy trzeba wykąpać się w misce
Na początku ciężko mi się żyło w kabinie cały tydzień. Nie potrafiłam zagospodarować sobie przestrzeni, a jej w solówce jest naprawdę mało. Trudno było mi przygotować się do trasy, co kupić do jedzenia, jak gotować, czy może jednak bary przy drodze… Nie zawsze te bary są. Często spałam w firmach, gdzie przeważnie nie ma możliwości kupić sobie coś do jedznia, więc siłą rzeczy trzeba było się jakoś zaopatrzyć. No i bardzo ciężki temat w trasie; higienia. Powszechnie uważa się, że kierowcy zawodowi to brudasy. Ludzie myślą, że nie myjemy się przez całą trasę. Bzdura! Zdarzają się wyjątki, jak wszędzie. Jednak mamy swoje sposoby na to by utrzymywać czystość. Ja zawsze pytam o łazienkę dla kierowców, tam można spotkać prysznic (!!!), ktoś, kto nigdy nie był pozbawiony możliwości kapięli, nie zrozumie jaka to radość, móc wziąć prysznic. W innym przypadku zostaje miska z wodą w kabinie.
Mówili, że to praca nie dla kobiety, a Pani Roksana teraz z powodzeniem wozi kontenery
Fot. Roksana Zabłotowicz
Frycowe trzeba było zapłacić
Były trudne momenty, kiedy z bezsilności siedziałam i płakałam, zastanawiając się co dalej. Takim momentem był pierwszy wyjazd za granicę. Dostałam kurs na Słowenię, do miasta Ljubljana. Pod górkę zaczęło się jeszcze w Polsce. Stanęłam na 45-tkę (pazua 45 minut) i pan z Ukrainy wyjeżdżając zawadził mi o lusterko. Trzeba było je trochę taśmą posklejać i jechać dalej. Jak tylko przekroczyłam granicę polsko-czeską i wjechałam w góry, trasą, którą kierowcy omijają (jeszcze o tym nie wiedziałam) moja sieć komórkowa odmówiła posłuszeństwa. GPS też się zbuntował. Ja, sama, gdzieś daleko, bez kontaktu z kimkolwiek, w górach, w obcym państwie, wszędzie tony śniegu, zjazdy z gór, podjazdy pod górki, po prostu dramat. Dobrze, że dzień wcześniej przeanalizowałam trasę i zapamiętałam miasta, na które mam się kierować i to uratowało mi tyłek. Po znakach udało mi się dojechać do jakieś stacji benzynowej. Tam chciałam kupić jakiś starter i spróbować się dodzwonić. Udało się. GPS złapał zasięg i już dalej jakoś poszło.
Gdy pracodawca nie jest wyrozumiały…
Niesamowite wsparcie dostaję od swojego narzeczonego i od rodziny. Wsparcie najbliższych jest jednym z najważniejszych warunków, by czuć się w tej pracy dobrze. Bez ich dobrego słowa, bez ich wiary w nas, byłoby jeszcze trudniej. To jest wspaniałe, wiedząc, że po całym tygodniu trosk, złości, zdenerwowania, wraca się do kogoś, kto na ciebie czeka. Kiedy tak o tym myślałam zaczął się rodzić pomysł o tym, by mieć w trasie jakiegoś kompana...
W tej firmie pracowałam od stycznia od czerwca, w tym czasie byłam w Czechach, na Słowacji, w Słowenii, Austrii... I ciagle brakowało mi kogoś w podróży. Mój luby nie mógł ze mną jezdzić, wiec zostawała mi samotność w trasie i częste telefony. Musiałam zmienić pracodawcę, dlatego że nie pozwolił mi wrócić do domu, na bardzo ważną rodzinną uroczystość, o której wiedział dwa tygodnie wcześniej. Zrozumiałabym, gdybym stała z 1500 km od domu, ale nie 350... Nie zgodził się na żaden kompromis. Więc zmieniłam firmę i tak wylądowałam na kontenerach.
W końcu trzeba było dać… w zęby
Z solówki przeniosłam się na zestaw ciągnik plus naczepa. Szybko wsiąkłam w świat kontenerów. Strasznie mi się podoba ten styl pracy. Zaczęłam pracować w systemie, że praktycznie codziennie byłam w domu. Po miesiącach ciagłej rozłąki, muszę przyznać, że bardzo mi odpowiadał taki system. Do czasu. Zdarzało się, że czasem nie wracałam do domu, bo np. jechałam do Niemiec i wtedy uświadomiłam sobie, że chyba zaczyna mi brakować… spania w aucie. Tak jak wcześniej mówiłam, często spotykały mnie sytuacje, że proponowano mi seks, rzucano mocno niestosownymi tekstami, najczęściej takie sytaucje zdarzały się na parkingach, na przykład jak szłam do toalety, bywało, że gdzieś tam ktoś probował mnie dotknąć. Niejeden oberwał ode mnie. Najczęściej byli to piajni kierowcy innej narodowości, chociaż polaków też było sporo. Nie powiem, bo zdarzało się, że ktoś stawał w mojej obronie. Pamiętam taką sytację pod niemiecką granicą. Stanęłam na jednej z ostatnich stacji benzynowych z parkigiem. Szybka 45-tka i dalej w trasę. Poszłam tylko kupić butelkę wody, wracam, no i sensacja, bo kobieta. Niestety, stanęłam obok kierowców z Ukrainy, którzy między swoimi autami zrobili popijawkę. I jeden strasznie sie do mnie doczepił. Nie pozwalał wsiąść do ciężarówki, próbował obmacywać. Nerwy mi puściły w momencie, kiedy wsadził mi rękę pod podkoszulkę - uderzyłam go z całej siły pięścią w twarz. Zalał się krwią i dopiero wtedy ludzie zareagowali. Wezwali policję, bo temu ukraincowi wybiłam ząb. Nie poniosłam z tego konsekwencji, opowiedziałam jak było, i bardzo miła policjanka powiedziała, że mogę jechać i że nie bedzie w tej sprawie dalszego ciągu.
To moje auto, szkoda tylko, że ma takie wysokie stopnie do wchodzenia
Fot. Konrad Czaykowski
Pies na pokładzie
Pracując w takim systemie strasznie się denerwowałam tym, że ani mnie nie ma w domu, ani nie nocuję w ciężarówce, bo w domu byłam najwyżej około 8-10 godzin, więc zjeść, kąpiel i spać. Nic więcej. Chciałam przejść na system poniedziałek-piątek i wziąć ze sobą psa. Szef się na to nie godził, żebym miała ze sobą pieska i też nie mogliśmy dogadać się w kwestii zmiany systemu. Mimo to, moje serduszko już tak bardzo pragnęło mieć pupila przy sobie, więc zdecydowałam się wziąć do siebie małego szczeniaczka kundelka. Znalazłam go z ogłoszenia. Przez kilka dni był w domu, miał zaledwie dwa miesiące, ale już w następnym tygodniu pojechał ze mną. Pierwszego dnia już były problemy. Nie chcieli nas wpuścić do firmy, kazali odwieźć gdzieś psa i dopiero przyjechać. Nie zgodziłam się, były negocjacje i w końcu się udało. Wiele razym musiałam walczyć o psiaka w aucie, ale nigdy go nigdzie nie zostawiłam i nie zostawię.
Chciałam też zmienić już system, bo miałam szczerze dość i dążyłam do tego, by pobierać i składać kontenery w portach, a nie na terminalu w Kutnie. Dłuższe trasy, ciekawsze, tego chciałam. Wiec zmieniłam firmę. Mimo że jestem z Gostynina, to poprzednia i aktualna firma znajdują się w Kutnie. Obecnie jeżdżę w MAK-TRANSIE i jestem mega zadowolona ze zmiany. Mam super szefa, który przede wszystkim nie widzi prolemu w tym, że wożę ze sobą pieska. Jednak proszę mi wierzyć, że życie z psem w trasie nie jest łatwe. Zaczynając od przygotowań, kończąc na problemach z wjazdem na teren jakiejś firmy.
Siofer śpi w czasie jazdy
Mam takie szczęście, że nie muszę sama przygotowywać sobie jedzenia na 5-6dni. Mój narzeczony planuje mi posiłki i je przygotowuje. Mam sześć słoiczków, każdy na jeden dzień. Oczywiście plus jakieś kanapki lub inne przekąski. Produkty zawsze kupuję przed wyjazdem, chleb, wędlina, masło, mleko itd. Piesek, Siofer, choć większość woła na niego Lucek, też dostaje swoje słoiczki. Przeważanie ma w nich kaszę gryczaną plus mięso mielone albo serduszka drobiowe, wątróbkę itp. Do tego bardzo dużo różnych przekąsek dla piesków. Ostatnio zasmakowały mu płuca suszone. Staram się kupować mu tyle, żeby miał przez cały czas coś do skubania lub gryzienia, muszę jakoś zająć mu czas w trasie. Od samego początku nauczyłam go, żeby podczas jazdy spał. Trzyma się tego, choć czasem jest tak nieznośny, coś mu odwala i musi się wyszaleć. Trudno mi było nauczyć go czystości w ciężarówce, na początku musiałam zatrzymywać się i sprzątać kilka razy dziennie. Po nieprzespanej nocy albo po ciężkim dniu, naprawdę nie miałam już na to siły i chciałam się tylko położyć spać. A tu zostało jeszcze podgotować psiakowi jedzenie i wyprowadzić na spacer. Życie z psem w trasie jest trudne. To jest żywa istotka, która ma takie potrzeby jak my, ale niestety, nie zawsze w tym samym czasie. Nie zliczę, ile razy na 45-ce, zjedliśmy, idziemy na spacer, wracamy, mam ruszać a tutaj niespodzianka… i trzeba sprzątać. Wiele razy było tak, że strasznie mi się spieszyło, wiedziałam że już muszę ruszać, ale widzę i słyszę, że pies musi wyjść za potrzebą. Wyjśćie z psiakiem na parkingach, jest zawsze ryzykowne. Nigdy nie wiadomo czy gdzieś nie pobiegnie albo nie wskoczy pod koła. Na smyczy staram się go nie trzymać, bo wiem, że on po iluś godzinach jazdy musi się wybiegać. Uczę go dyscypliny, ale to też trwa. Teraz już jest o wiele lepiej, niestety, nie dotyczy to wjazdów do firm.
Fot. Konrad Czaykowski
Czasem trzeba obiecać, że… pies nie zaszczeka
Jak był malutki to nie było takiego problemu, rzadko kiedy ktoś go w ogóle zauważył. Teraz jest o wiele trudniej. Nauczył się szczekać, dosięga już z siedzenia do okna i jak tylko wychodzę to od razu jest i szczekanie i piski. Widać go i słychać. Są firmy, gdzie wjeżdżam z nim bez żadnego problemu i wiem, że nawet mogę z nim iść do biura, często się tam z nim bawią. Bywa jednak i tak, że muszę strasznie pilnować, żeby nie rzucał się w oczy. W dobie pandemii, jest to bardzo utrudnione, dlatego że większość biur jest dla nas pozamykane i magazynierzy lub ktoś z biura przychodzi do nas. Siofer-Lucek, reaguje szczekaniem, jak tylko ktoś zbliża się do naszej ciężarówki i nie zawsze na czas zdążę go uspokoić, i czasem ktoś mnie ochrzani. Zawsze jak jadę do firmy, gdzie jeszcze mnie nie było, mam ogromnego stresa. Bo nie wiadomo czy wjadę. Najgorzej jest gdy jadę do mleczarni, lub gdzieś po jakąś spożywkę. Nie raz powiedziano mi, że mnie nie załadują/rozładują bo pies jest. Zdarza się, że każą mi zostawić psa przed firmą przywiązanego do drzewa. Staram się wtedy wytłumaczyć że kabina jest moją przestrzenią osobistą i mam prawo mieć tam co tylko chcę. Z reguły działa, ale jak nie działa, to wtedy mówię, że prędzej w ogóle nie wjadę, niż go gdzieś zostawię. Spedycja nie pomaga, umywa od trgo ręce i twierdzą że jest to problem kierowcy, czyli mój. Po części się zgodzę, ale sądzę, że przy delikatnej chęci, wysyłali by mnie tam, gdzie nie ma spożywki… Cóż, ja się określiłam. Prędzej zostawię pod firmą ciężarówkę i pojadę do domu, niż psa. Często taki argument wystarcza. Zanim wjadę na firmę, zawsze staram się wypuścić psa, by załatwił swoje potrzeby, bo nie wiadomo jak długo przyjdzie nam tam czekać. Najgłupszym warunkiem z jakim się spotkałam, to był taki, że wjadę na firmę tylko wtedy, jeśli obiecam, że pies nie zaszczeka....
Złodziei wyczuwa na odległość
Często zdarza się, że Siofer szczeka w nocy. Pamiętam, jak kiedyś stałam na tzw. dzikusie, i nagle obudziło mnie szczekanie. Wstałam z łóżka i w lusterkach zobaczyłam, że jacyś ludzie kręcą się około mojej ciężarówki a dokładniej koło zbiorników paliwa. Niewiele myśląc, od razu odpaliłam ciężarówkę, a oni biegiem uciekli w las. Rano pewnie obudziłabym się bez paliwa.
Stawia stemple, a i tak jest kochany
Mam bardzo mądrego pieska. Czuję się przy nim bezpiecznie, bo dzięki niemu, teraz nikt mnie już w zły sposób nie zaczepia, nikt mi się na siłę nie pakuje do kabiny, a wcześniej i tak bywało. Poza tym, po całym ciężkim dniu, cudownie jest przytulić się do tego sierściucha.
Są dni, kiedy zastanawiam się, czy dobrze robię, zabierając go ze sobą, ale jak tylko podjeżdżam osobówką i pakuję się do ciężarowki to widzę jego radość. Chyba polubił takie życie. Zawsze w portach, kiedy czekam na suwnicę, by zdjęła lub założyła mi kontener, Siofer-Lucek wchodzi mi na ręce i obserwuje wszystko. Komicznie to wygląda. Bałam się, czy będę mogła z nim wjeżdżać na teren portów, ale nie mialam jeszcze z tym problemu. Często inni kierowcy pytają, czy pies nie jest dla mnie zbyt dużym obciążeniem i że oni sami czasem nie potrafią siebie ogarnąć, a co dopiero jeszcze psa. Zawsze odpowiadam, że to kwestia organizacji. Jeśli się chce, to da się radę. Sprzątam więcej w aucie niż inni, bo piesek zawsze albo coś nakruszy, albo po spacerze łapkami stemple zostawia, albo wytarza się w błocie i trzeba go w ramach możliwości wyczyścić… Czasami, kiedy prowadzę a on akurat nie śpi i domaga się uwagi to bywa ciężko. Nie rozumie tego, że nie mogę teraz się nim zająć i domaga się pieszczot, wtedy staram się gdzieś zatrzymać i dać mu chwilę. Chociaż mam o wiele więcej obowiązków, od kiedy ze mną jeździ, nie żałuję. On swoją obecnością daje mi wiele więcej od siebie. I jest wart tego zachodu.
Zobaczcie stronę Roksany na Facebooku: LINK